Test wiosny
bonito sea bass bluefish barracuda gryzie gryzie
Niby zima już się kończy (choc w tym momencie znowóż leje i wieje).
Trochę dygła temperatura, trochę więcej słońca, więcej optymizmu.
Wybudziłem się z zimowego letargu, ogarnąłem łódkę (po wymianie silnika wreszcie przemieszczam się z normalną prędkością).
I zaczynam grzebać, zimowe patenty testuję i obczajam co i jak działa i robi (a czasem nie).
Zrobiłem sobie zimą krótką serię Sandeeli. Przeżroczysta żywica z zatopionymi foliami holograficznymi (nie trendujące naklejki które po 3 rybie są w strzępach), odpowiednio zakończone dojrzewanie żywicy zarówno tej do odlewu jak i tej na clear coat (tylko dwie warstwy bo żywica pancerna). Modele trochę cięższe niż zwykle, ok 45g, dzięki temu i z cięższego sprzętu poleci, i przy bardzo szybkim prowadzeniu stabilnie się w wodzie zachowuje. Uzbrojone w dość solidne kotwy #4 - można próbować.
Dryfujemy sobie cieśniną, na horyzoncie dymią czarnym i siarczanym dymem kolejne kontenerowce zapakowane po limit szpejem z Chin (ale to twój diesel jest problemem dla środowiska). Każdy z tych przepięknych statków, osiągających 400m wypluwa z siebie spalone naście ton oleju na godzinę. Ale ok, mówić o tym niedobrze jest, wróćmy do łowienia.
Jak już wspomniałem, dryfujemy sobie wzdłuż skał, wody 5-8m, ale skały miejscami wychodzą do powierzchni. Mocny wschodni wiatr nie rpzeszkadza aż tak bardzo, jest to jeden z lepszych wiatrów na cieśninie 0 gładzi wodę, fala jest krótka, choć dość energią naładowana. Prądy przy brzegu układają się tak, że razem z wiatrem stoimy prawie w miejscu. Wystarczy 300m od brzegu - dryf niesie Cię 7-9km/h, przy brzegu są "cienie" gdzie dryf ma max 2km/h, w sam raz do łowienia.
Słońce przetarte chmurami, połówka księżyca rano wisi nad głową, żreć ryby powinny bo w nocy było dość ciemno.
Pierwszy rzut w celu wyczucia przynęty - chodzi trochę inaczej niz lżejsze modele, równo zamiasta ogonem i błyska bokami przy szybkim prowadzeniu, wolniejsze daje przewalanie się na boki z wachnięciami ogonem, ale dłuższe szarpniecia nadają mu życia, trochę odchodzi, w pauzie opada bardzo szybko lusterkujac. Jest ok.
Chyba 3 rzut owocuje bardzo mocnym szarpnięciem. Gwizd z kołowrotka, ryba odchodzi bardzo zła. Zestaw ciut za miękki (wędka przebudowana własnoręcznie, tak realnie 15-50g) i niezbyt udaje się rybę dociąć. W efekcie po kilku dobrych odjazdach, gdy mamy już rybę pod nogami i usłujemy wpakować ją do podbieraka - spina się. Szkoda, bo ładny bluefish, tutaj zwany Chova (Ciowa fonetycznie ). Panda rzuca zaraz obok miejsca skąd wyszła mi ryba, jego sandeel jest zażarty kilka sekund po wpadnieciu do wody. Mocniejsze bety plus moje doświadczenie sprzed chwili - zacina rybę tak że prawie wyfruwa z wody. Targa ją bez litości, w podbieraku jest gotowa w 2 minuty.
Ryba wraca do wody, dwa-trzy rzuty później Panda szarpie się z kolejną. Skoki nad wodę, odjazdy pod łodzią - pełen banan
Podpływamy ciut bliżej brzegu, udaje się mi zmieścić przynętą między skałami. Dwa obroty korbką i...
No, dobrze jest!
Kilkaset metrów dalej dryfu - kolejne wyjscie spod skał
Dzień naprawdę się rozkręca. W miedzy czasie Panda bardzo dalekim rzutem trafia na krawędź prądów, pod krażące ptaki. Dwa ruchy korbką:
Chwilkę później poprawiam ja, tym razem inny gatunek:
Trochę obawiam sie jak będzie wyglądać przynęta po kontakcie z tą paszczą, ale nowa żywica ogarnia temat nieżle, dwie warstwy i.. I jest jak nowa
Suniemy w długim dryfie, omijamy skały, obrzucamy krawędzie nurtu. Woda zatrzymała się na wysokim pływie. Ryby robią się zdecydowanie mniej agresywne. Odprowadzenia, puknięcia, szarpniecia w przynetę. Trochę frustrujące, zwykle nie mają aż takich obiekcji i żrą w zdecydowany sposób.
Mijamy miejsce gdzie scierają się prądy. Na echo od drobnicy aż się kotłuje, widzimy rybki wszedzie wokół łodzi w polaroidach (przejrzystość wody jest taka ze na 7m widać detale skał na dnie, drobnicę widać na dobre naście metrów od łodzi). Potęzne branie, od razu wiem ze sandeela zażarło coś innego. Przez wędkę jakby prąd płynął, bardzo szybka wibracja od ogona. Albo bonito albo albacore. Bacoretas od stycznia nie widziałem, okazuje się zę to bonito postanowiło przezimować w zatoczce miedzy skałami. Całkiem zacna ryba!
Trochę chaos ogarnięty, odczyszczeni, łowimy dalej. Mijamy skłay na których znajdują się ruiny strażnicy i wieży obserwacyjnej. Tydzień wcześniej wyszła mi tam barracuda, pod samą łodzią. Ale przynęta z singlami, ryba po może minucie spadła. Po powrocie założyłem kotwiczki, wiec zakładam tą samą przynętę. 13 cm mini flying fish - przynęta która poprzedniego sezonu dała mi większość ryb, od bassa po tuńćzyka i wszystko pomiędzy. Dosłownie trzeci rzut, bardzo powolne, szczupakowe prowadzenie. Branie jest jak w zwolnionym tempie, zamiast szarpnięć, "zaparkowania" w przynęte czy natychmiastowego odjazdu z dużą prędkością - pierwsze szarpnięcie tak jakby z ciekawości, drugie wyrywa mi prawie wędke z ręki. Ryba początkowo idzie dośc spokojnie, jednak im bardziej usiłuję z nią pograć siłowo, tym bardziej się wścieka. Gdy przychodzi na 30m od łodzi - budzi sie już całkiem, jakby strzeliła podwójne espresso. Gwałtwone odejście do dna, nawrotka, pod łodkę. Kołowrotek wyje, linka znika, wędka trochę na granicy dekonstrukcji.
Szczególnie, gdy już na krótszym dyszłu ryba wchodzi pod łodkę - blank prawie opiera się o burtę. Jeszcze kilka kółek, odjazdów i Panda zręcznym ruchem pakuje ją w końcu do podbieraka.
Trochę nie wierzę własnym oczom.
Ryba chwilę dochodzi do siebie na gripie, ciągnę ją bardzo powoli przy burcie łodzi. Po chwili się budzi i ogień, odchodzi od łodzi na głębszą wodę.
Pływ się obraca, wiatr wschodni nabiera naprawdę mocy, fale zaczynają nas regularnie ochlapywać.
Wracamy na miejsce dzisiejszego startu. Trochę mielenia wody, znowu odprowadzenia, wiry za przynętami, szarpniecia. Gdzieś tak w połowie dryfu szarpniecie w przynętę Panda kwituje dobrym strzałem w paszczu, ryba zacięta. Trochę szaleńśtwa, jak to z Chova, skoki, odjazdy na ogonie, nurkowanie pod łódkę. Ale już czekam z siatką, 3-2-1 i hyc, do wora tego stwora.
Warunki pogarszają się z chwili na chwilę. Powrót taki dość czochrajacy, obaj schodzimy z łodzi jak obici kijem. Panda w locie lądując na pokłądzie łamie ławkę, jednym ciosem d... w woderach, niczym mistrz shaolin Całość łowienia od portu do portu to ciut ponad 5h. Naprawdę udany dzień!
Może za tydzień wrócimy na to miejsce, jeśli tylko wiatr pozwoli.
- Friko, Guzu, lukomat i 7 innych osób lubią to